marcinki

 Chodzi o jesienne bylinowe astry. Jedni nazywają je marcinkami, inne michałkami. Na świętego Michała są w pełni rozkwitu, a na świętego Marcina - o ile nie było po drodze mrozu i święty na białym koniu nie przyjechał - potrafią być ostatnimi kwiatami, które jeszcze w ogrodach kwitną. 

Dawne marcinki kwitły na intensywnie niebiesko i dorastały do metra. Były też odmiany karłowe, do pół łydki. Istnieją też odmiany białe, różowe, purpurowe. Na marcinkach można spotkać ostatnie pszczoły i motyle. 

Astry bylinowe najłatwiej rozmnażać przez podział, co oznacza, że jak gdzieś zobaczymy ładnie kwitnący egzemplarz, należy poprosić właściciela o wykopanie jednej odnóżki z korzeniem. Po dwóch latach rozrośnie się w wielki krzak, który trzeba będzie przerzedzać, żeby nie złapał jakiej choroby grzybowej. Przy okazji przerzedzania można sadzonkami (byle z korzeniem) obdzielić wszystkich znajomych ogrodników (albo obsadzić wszystkie swoje grządki). 
Marcinki nie boją się mrozów, chociaż ich nadziemna część po pierwszych przymrozkach "zdycha". Trzeba ją wtedy ładnie przy ziemi odciąć i poczekać, aż na wiosnę wyrosną nowe pędy. Które, jak nadmieniłam, należy bezlitośnie przerzedzić przynajmniej dwa razy w ciągu lata, bo inaczej na marcinkach usiądzie grzyb i z kwitnienia nici. 

Jeśli marcinki przekwitną przed przymrozkami i nie są już dekoracyjne, też należy je po prostu wyciąć przy ziemi. Na wiosnę odrosną, a przyszłej jesieni będą na przykład takie:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz