rok szkolny

 

obecnie zaczyna się 1 września (chyba że to piątek, sobota lub niedziela, wtedy pierwszego dnia roboczego po), a kończy po 24 czerwca. Ale wcale nie zawsze tak było. 

Kiedy zaczynałam podstawówkę, rok szkolny zaczynał się zaraz po połowie sierpnia, a kończył koło polowy czerwca. I tak było parę lat. Do szkoły chodziło się sześć dni w tygodniu, w każdą sobotę też - jakoś w liceum zaczęli wprowadzać wolne soboty w szkołach i to systemem takim, że były tygodnie z sobotą, tygodnie bez soboty, dwa plany lekcji i ogólne zamieszanie, zwłaszcza w poniedziałki. Rok szkolny w Polsce tradycyjnie dzieli się na dwa semestry, pierwszy od początku roku do mniej więcej lutego, drugi do końca roku. Na semestr stawiane są oceny, na koniec roku dostaje się świadectwo. 

Początek roku wiązał się zawsze ze szkolnymi zakupami. Im młodszy uczeń, z tym większa pasją naciągał rodziców na nowy piórnik, kredki, linijki i podobne szkolne utensylia, zupełnie nie biorąc pod uwagę, że cały stos sprzętu z lat ubiegłych poniewiera się po szufladach. Zważywszy na trudności związane z upolowaniem w sklepach czegokolwiek innego niż szaroburoniebieskie zeszyty z makulatury, przygotowania do rozpoczęcia roku były długotrwałe i nie powiem, nawet miłe. Hitem epoki były chińskie plastikowe piórniki zamykane na magnes, mój pierwszy był niebieski z rysunkiem kosmonauty (nie astronauty, nie :))). A w środku musiała być pachnąca chińska gumka, która pachniała lepiej niż ścierała. Pachniała landrynkami. 

Było też wieczne pióro, do którego naciągało się atrament nawet kilka razy dziennie, takie grube pióro ze stalówką na wierzchu i gumką na atrament skręcaną w ślimaka przy tankowaniu. Późniejszym wynalazkiem było pióro samotankujące, naciskane na metalową blaszkę. A potem pióro na naboje. Długopisem pozwalali pisać najwcześniej w trzeciej klasie... dzieciaki miały tak dość tych piór, że jak pozwolili przesiąść się na długopis, nikt już do pióra nie wracał. 

A teraz sierpniowo-wrześniowy szał szkolnych zakupów wykorzystują wszystkie możliwe supermarkety, a kupić w nich można, co uczniowska dusza zapragnie, a rodzicielski portfel uniesie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz