o saturatorach i syfonach

Saturator i syfon to urządzenia służące do zrobienia wody gazowanej. Kiedyś cieszyły się wielką popularnością. Syfon każdy miał w domu, a saturator stał na każdym rogu ulicy, na każdym placu  i pod każdym większym sklepem, i przechodnie w gorące dni kupowali sobie po szklaneczce wody.
Syfon i saturator ziałały na podobnej zasadzie: do butelki napełnionej zimną wodą wbijało się pod ciśnieniem dwutlenek węgla, a woda robiła się gazowana (mówiliśmy: woda sodowa). Syfon mieścił litr do dwóch litrów wody, którą nasycało się gazem, wkręcając w specjalną dyszę specjalne naboje (tak zwane naboje do autosyfonu). Podczas wkręcania w naboju robiła się dziurka, sprężony dwutlenek węgla mieszał się z wodą i wychodziła woda gazowana. Naboje można było czasem dostać w sklepach gospodarstwa domowego, syfony też. Ustawiały się wtedy długie kolejki. Zresztą kolejki ustawiały się po wszystko i z reguły kupowało się wszystko, co akurat rzucili. U mnie w domu do dziś wspominamy historię związaną z kupowaniem naboi do syfonu. Pewna starsza kobiecina, dokonawszy zakupu przynależnej na głowę dziesięciosztukowej paczki (większość towarów wtedy wydzielano), otworzyła paczuszkę zaraz po odejściu od kasy i bezradnym głosem spytała: panie, a  co to jest?

Saturator był urządzeniem trochę większym, połączonym z wózkiem na dwóch kółkach, a podłączone do niego naboje przypominały wielkością butle do spawania. Saturator posiadał na wyposażeniu automat z zimną niegazowaną wodą do płukania szklanek i zwykle dwa szklane dozowniki do soku. Sok zwykle był w jednym dozowniku i zwykle był czerwony, a w smaku nie przypominał żadnego owocu, po prostu był czerwony i słodki. Potem w wersji ekskluzywnej w drugim dozowniku pojawiał się sok o barwie pomarańczowożółtej. Szklanka czystej wody sodowej kosztowała złotówkę, z sokiem złoty pięćdziesiąt (czy tylko ja w dzieciństwie nie mogłam zrozumieć, że złoty pięćdziesiąt to nie to samo co pięćdziesiąt złoty(ch) i dziwiłam się, że za 2 zł mam sobie kupić szklankę wody z sokiem za złoty pięćdziesiąt, a pan ma mi jeszcze wydać resztę? :))) Wodę dawkowano w szklanych szklankach wielorazowego użytku, szklanka po każdym pijącym była płukana w saturatorze, trzeba było wypić na miejscu i szklankę oddać.

Saturatory znikły z ulic jakoś w latach osiemdziesiątych, być może z przyczyn higienicznych. Syfony znikły w analogicznym okresie w związku z coraz słabszą jakością naboi z gazem (woda była od nich kwaśna). Poza tym powoli pojawiała się woda gazowana w plastikowych butelkach...

Wcześniej też mieliśmy wodę gazowaną w butelkach, ale były to butelki szklane i zwrotne, takie jak z oranżadą (chyba 0,33 litra). Taką wodę kupowaliśmy na święta i wszelkie rodzinne uroczystości. Być może kwestią ceny było, że w lecie, kiedy wody dużo szło, ekonomiczniej było używać syfonu. Picie wody niegazowanej nie było w modzie, chociaż często piliśmy po prostu kranówę, bez ceregieli nalewaną z kranu prosto do kubka. Nikomu wtedy nie wpadłoby do głowy, że można sprzedawać niegazowaną wodę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz