kupalnik, dziurawiec i inne zioła

Kupalnik górski (ta nazwa od Kupały, czyli nocy świętojańskiej, bo jakoś wtedy zaczyna kwitnąć) albo arnika górska w moich rejonach jest egzotyczną ciekawostką.
Czasem rośnie w ogrodach. Dziko spotyka się ją w górach, głównie w Sudetach, i jest tam pod ochroną. Kupalnik (z upraw) podobno pomaga na wszelkie problemy naczyniowe, krwiaki, działa przeciwzapalnie.

Innym "świętojańskim" zielem, zakwitającym pod koniec czerwca,  (w kulturze anglosaskiej funkcjonuje zresztą pod nazwą "ziele świętego Jana") jest dziurawiec.
Dziurawca ci u nas dostatek. Pamiętam, że wychodziliśmy na śródpolne miedze i ścinaliśmy kwitnący dziurawiec całymi koszami. Babcia go suszyła, a w zimie aplikowała na wszelkie choroby żołądkowo-wątrobowe. W zimie, bo w lecie dziurawca lepiej nie pić - bardzo wzmaga wrażliwość na słońce, pijąc dziurawiec można się łatwo poparzyć. Tak samo nie wolno stosować dziurawca przy radioterapiach i w ogóle przy żadnym naświetlaniu.

Razem z dziurawcem suszyła się mięta.
Oprócz dzikiej mięty, rosnącej pod płotem, w ogródku babcia miała przynajmniej trzy  rodzaje mięt, z tą najmocniejszą (i moją ulubioną) "pieprzowcową". Mięta była ulubionym napojem chłodzącym w upałach i nieźle uspokajała bolący żołądek.

Typowymi "babcinymi" ziółkami były macierzanka i tymianek. 
U nas macierzanki nie było, siostra przywiozła ją do babcinego ogródka z obozu na Mazurach. Babcia piła napar z macierzanki "na serce". A my uwielbiałyśmy ją za piękne kwiaty i zapach. Potem pojawiły się ogrodowe odmiany macierzanki, o kwiatach w różnych odcieniach fioletu, a liściach w różnych odcieniach zieleni.

Uspokajająca melisa też u nas nie rosła, znana była z zamienników i herbatek ziołowych z apteki.
Teraz mam melisę w ogrodzie, wiem, że często wymarza, kiepsko rośnie i słabo się suszy (czernieje) - stąd może niechęć do jej uprawy?

Zamiast prawdziwej melisy herbatką na uspokojenie była u nas kocimiętka.
Ta kwitnąca na biało kocimiętka właściwa czy duża, w odróżnieniu do ozdobnej, niższej i niebieskiej. U nas funkcjonowała jako "melisa". Suszona w dużych ilościach, parzona w sytuacjach stresowych, uspokajała nie tylko skołatane nerwy, ale i zdenerwowany żołądek. Rośnie lepiej niż melisa, ma mniejsze wymagania, łatwo się suszy i działanie ma podobne. Ma trochę inny smak, który albo się lubi, albo nie :P - ale to problem dotyczący większości ziół.

Zupełnie nie znaliśmy oregano.
 
Okazało się potem, że oregano (lebiodka) rośnie sobie w ogromnych ilościach nad Wisłą i na wąwozach, ale odnalazłam je (i przeniosłam do ogrodu) dopiero w czasach studenckich. Wcześniej pojawiło się jako składnik sproszkowanych "ziół prowansalskich" z lokalnego bazaru.
Oregano jest raczej rośliną przyprawową niż leczniczą, lepsze po wysuszeniu niż za świeża, chociaż znam ludzi, którzy z kwitnącego oregano parzą herbatki. Herbatka ma trochę pieprzny smak. W aptekach pojawiają się też antyinfekcyjne preparaty z oregano.

 Kompletnie nie znaliśmy też bazylii.
Bazylię znałam jako składnik wspomnianych ziół prowansalskich, w ogrodzie pojawiła się, kiedy można było kupić w ogrodniku nasiona. Jako jedyna z tego towarzystwa bazylia nie zimuje w gruncie, trzeba ją co wiosnę sadzić na nowo i zebrać, zanim zrobi się zimno.
Bazylia jest rośliną typowo przyprawową, dobra i na zielono, i po ususzeniu.

Kocanka piaskowa u nas rosła, ale była rośliną legendarną i niedostępną z racji bycia pod ochroną. :P
 
Poza tym chyba nie była specjalnie potrzebna - kocanka działa podobnie jak mięta i dziurawiec, poprawia trawienie,  pomaga wątrobie i drogom żółciowym. Dopiero niedawno przeniosłam kocankę na ogród z... miejskiego trawnika. Dla mnie jest głównie rośliną ozdobną, na suche bukiety.

Za to rośliną leczniczą o niekwestionowanej dobroczynności jest dla mnie szałwia.
 
Szałwia zawsze była w domu - najczęściej jako gotowy susz z apteki. W ogrodzie jej nie było. Może 2 lata temu kupiłam pierwszą szałwię, na razie rośnie (i kwitnie).
Szałwia działa silnie przeciwzapalnie. Płukało się nią gardło przy anginach, usta przy zapaleniach śluzówki, listek przyłożony do skaleczenia goi je błyskawicznie. Szałwia jest też przyprawą, ale w małych ilościach (jest gorzka).

W domu babcia suszyła co roku czarny bez. Kwiat czarnego bzu.

Dziki bez czarny rósł u nas na potęgę na każdym możliwym nieużytku, kwiatów było do oporu. Herbatkę z bzu czarnego babcia podawała przy przeziębieniach jako rozgrzewacz. Owoców bzu czarnego nie wykorzystywaliśmy, nikomu nie smakowały. Podobno są bombą witaminową i też dobrze robią na przeziębienia, ale w momencie przerobu muszą być absolutnie dojrzałe, inaczej mogą podtruć.


Na przeziębienie była też lipa.
Pamiętam przynajmniej trzy lipy w okolicach babcinego domu, więc kwiat lipy suszyliśmy zawsze. Herbatka z lipy ratowała przy przemarznięciach i przeziębieniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz