W dzisiejszych ciężkich czasach albo wcale nie mamy zegarków, bo korzystamy z komórek, albo nosimy zegarki sportowe czy tam smartwatche. Większość z nich wyświetla godzinę w systemie cyferkowym. Dochodzi do tego, że dzieciaki z co młodszych pokoleń zupełnie nie umieją odczytać czasu z zegarka ze wskazówkami.
Kiedyś innych zegarków nie było. W domu zwykle na stole albo na regale stał budzik.
Budzik potrafił mieć rzymskie cyfry na tarczy, żeby było trudniej.
Z tyłu miało toto cztery pokrętła: do nakręcania zegara, do nakręcania dzwonka, do ustawiania wskazówek i do ustawiania dzwonka. Ten dziwny łuk zawierał wskaźnik, który można było przesuwać po łuku, delikatnie przyspieszając lub zwalniając chodzenie zegara. Jeśli fabrycznie się spieszył, przesuwało się wskaźnik na minus. A ten guzik na wierzchu służył do wyłączenia dzwonka. Funkcji drzemka nie przewidziano.
Oczywiście, że wszystkie dzieciaki pasjami rozkręcały te budziki, pragnąc dowiedzieć się, co mają w środku. Dla ciekawych - miały dużo zębatych kółek.
Na ścianie też wisiał zegar, który potrafił wybijać godziny,
a czasem zegar z kukułką, wyskakującą na sprężynie o każdej pełnej godzinie i kukającej, na przykład o północy 12 razy. Koszmar.
Każdy domownik po skończeniu 8 lat nosił na nadgarstku zegarek z tarczą i wskazówkami, zwykle produkcji radzieckiej. Zegarek był standardowym prezentem na I komunię.
Całe to ustrojstwo trzeba było systematycznie nakręcać, żeby chodziło.
Kiedy byłam w jakiejś 5-6 klasie podstawówki, pojawiły się pierwsze zegarki elektroniczne na baterie. Wyświetlały godzinę cyferkami, miały stoper, były podświetlane,
w wersji eksklusiw miały kalkulatorek i wygrywały melodyjki - i psuły się na tyle szybko, że przeciętny uczeń przerobił ich kilka, zanim skończył szkołę.
Zdążyłam dorosnąć, zanim pojawiły się porządniejsze zegarki na baterie, ale już z tarczą i wskazówkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz