Z owoców pigwowca można zrobić świetny dodatek do herbaty. W zasadzie potrzebny jest tylko pigwowiec i cukier. Cukru trzeba dać dużo, mniej więcej wagowo tyle, ile mamy oczyszczonych owocków.
Pigwowiec ma w środku miliony małych, błyszczących pesteczek. Każde "jabłuszko" trzeba umyć, rozkroić ostrym nożem na ćwiartki, wybrać pesteczki (sprzątanie kuchni po zakończeniu procesu absolutnie konieczne) i w miarę możliwości wyciąć twarde wewnętrzne łupiny, na których leżały pestki (jak ogryzek u jabłka). Skórki nie obieramy, ale wszystkie miejsca nadpsute i robaczywe trzeba wykroić.
Takiego pigwowca trzeba przepuścić przez robota tnącego na plasterki albo pokroić nożem na desce, jeśli ktoś ma zadatki na męczennika. Tarcie na tarce odpada, pigwowiec nie da się zetrzeć bez utraty połowy paznokci (trzeć można owoce pigwy, ale to inny owoc, inna historia i kompletnie inny przepis). Otrzymaną sieczkę zasypać cukrem w plastikowej misce albo emaliowanym garnku (mniej więcej tyle cukru, ile waży wyczyszczona pigwa) i zostawić tak do dnia następnego. Sieczka puści sok, dużo soku.
Trzeba to delikatnie przemieszać, jeśli było w misce, przełożyć do emaliowanego garnka
i podgrzewać, ciągle mieszając drewnianą łyżką
na maleńkim ogniu, żeby się nie przypaliło. Puści jeszcze więcej soku.
Musi się toto zagotować i z 5-10 minut pogotować. Potem wyłączamy palnik i gorącą sieczkę razem z sokiem nalewamy do słoiczków, tych malutkich twistów (trzeba uważnie rozdzielać sieczkę i sok, żeby nie było tak, że w jednym słoiku wyląduje sucha sieczka, a w drugim sam rzadki soczek).
Brzeg słoiczka wycieramy, zakręcamy wytartą do sucha nakrętką, ogarniamy mokrą ściereczką ścianki słoiczka (będą się lepić od soku) - i robimy to jak najszybciej, żeby nie wystygło.
Na stole rozkładamy kocyk, na kocyku kładziemy deseczkę, na deseczce ustawiamy słoiczki
i przykrywamy wszystko szczelnie kocykiem z boków i z góry. Ma to sobie tak stać aż całkiem wystygnie. Najlepiej do jutra.
Jak wystygnie, odpakowujemy ostrożnie kocyk, sprawdzamy, czy słoiki się zamknęły, opisujemy naklejką, co jest w środku i odstawiamy do przechowania, na przykład w piwnicy.
Do użytku bierzemy na szklankę herbaty łyżeczkę tej sieczki z soczkiem, zwykle już nie trzeba dodatkowo słodzić. Sieczki się raczej nie zjada, tylko wyrzuca z herbacianymi fusami.
Za komuny, z braku bakalii, taką pigwowcową sieczkę po odsączeniu (i wypiciu z herbatą) soczku kroiłam w kostkę i używałam jako bakalii do ciast, nawet do obkładania mazurka.
Tak, to rewelacja.
OdpowiedzUsuńKuzynka męża dodaje jeszcze goździki.
może być z goździkami albo z wanilią, ale najlepiej pachnie sama.
Usuń