Gugle nie znają już tamtych dawnych laurek, jakie my rysowaliśmy w przedszkolu. Brało się kartkę, składało na pół w zeszycik, na pierwszej stronie rysowało zwykle pęk kwiatków w krzywym wazonie z hasłem "dla mamy", a w środku wpisywało życzenia. Teraz laurki są naklejane z gotowych elementów, wypieszczone, do kreseczki, czasem trójwymiarowe.
Pamiętam, jak w przedszkolu zrywaliśmy na Dzień Matki stokrotki z trawnika, żeby zrobić z nich bukieciki dla mamy. Szczytem inwencji było zrobienie flakonika z masy solnej z sosnową szyszką-kwiatkiem w środku, prezent stał na półce wiele lat... innym takim prezentem była poduszka na igły, to już szyliśmy w szkole.
Chyba w czwartej klasie zrobiliśmy dla mam apel. Apele to była specjalność komunistycznych szkół, odbywały się z każdej okazji i trwały przynajmniej jedną lekcję. Apele na Dzień Matki zwykle obejmowały kilkanaście wierszy i piosenek o mamie, czasem scenki rodzajowe związane z tematem i obowiązkowe życzenia na koniec. Ale wtedy, w czwartej klasie, zrobiliśmy dla mam apel o Baczyńskim, patronie szkoły, były wiersze Baczyńskiego o matce i kilka tekstów powstańczo-patriotycznych, by postać patrona przybliżyć. W tle na tablicy narysowaliśmy piękną, ceglaną ścianę ze znakiem Polski walczącej, żeby było klimatycznie. Pierwsza matka, która wpadła do klasy, kazała nam "natychmiast to zetrzeć, bo jeszcze ktoś zobaczy i będą kłopoty", taaa... Tak było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz