Pewnie dla dorosłych był to paskudny obowiązek, ale moje pierwsze wspomnienia pochodów pierwszomajowych kojarzą mi się z dobrą zabawą :). To było jeszcze w przedszkolu, a pochody były wtedy kolorowe i pełne wszelakich atrakcji. Stałam z boku na chodniku i oglądałam, jak przechodziły kolejno grupy wojskowe, zakładów pracy, szkół - to było nudne - a potem się zaczynało: szły przeróżne zespoły kulturalno-taneczne w ciekawych strojach, orkiestry w marszu grały, tancerze tańczyli. Kiedyś szedł nawet cyrk ze słoniem, wielbłądem i innymi zwierzakami.
Drużyny harcerskie i zuchowe szły ze swoimi znakami, "totemami", zwykle na wysokim kiju, od którego odchodziły kolorowe wstążki, niesione przez dzieci - pomysł ukradziony chyba z procesji Bożego Ciała? Na końcu zdarzało się, że jechały czołgi czy różne wozy bojowe - to ku uciesze chłopaków raczej.
Że wszystko odbywało się w nadętej atmosferze, z milionem przemówień i z dominacją flag czerwonych nad biało-czerwonymi, w przedszkolu mi nie przeszkadzało. Zresztą indoktrynowano nas w temacie :P i czerwona flaga ze Związkiem Radzieckim kojarzyła się dzieciakom mniej niż z "krwią robotniczą". A że minęły już akurat czasy niesienia na kijach portretów Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina, a hasła typu "niech się święci 1 Maja" czy "walczymy o socjalistyczną wieś" albo "Partia przewodnią silą narodu" były w odwrocie - czasem zdarzały się jakieś hasła pokojowo-pacyfistyczne, z obowiązkowym "światu pokój - miru mir" - pochody w przedszkolu naprawdę bardziej kojarzyły mi się z dobrą zabawą (i niechodzeniem do przedszkola, którego nie cierpiałam) niż z manifestacją polityczną.
Zbuntowałam się jakoś może koło czwartej klasy podstawówki, i odtąd rokrocznie miałam obniżaną ocenę sprawowania za brak udziału w pochodzie. Wtedy mniej więcej Kościół wynalazł dzień świętego Józefa Robotnika i o 9.00 rano, kiedy wyruszał pochód, szczytem szpanu i manifestacyjności było minąć szkołę i iść do kościoła. :P Ze dwa razy może się zdarzyło, że porwał mnie chór szkolny i wylądowałam od razu na stadionie, gdzie było zakończenie pochodu i część artystyczna. Chyba nawet raz coś tam śpiewałam. :P Na 40-lecie PRL bodaj miał być jakiś program typu "taniec z chustami" i układanie z dzieci okolicznościowych napisów na płycie boiska - z tego powodu nie mieliśmy lekcji chyba od końca stycznia, tylko codzienne próby aż do 1 maja (nie żebym była na to zła, nieee), ale akurat 1 maja lunął deszcz i z programu (z którego zresztą też zwiałam) wyszły nici. Oczywiście, że uczyliśmy się przez cale przedszkole i podstawówkę okolicznościowych wierszyków i piosenek o majowym święcie, czerwonych flagach i białym gołąbku pokoju - po polsku i po rosyjsku.
Pamiętam też zjawisko kontrpochodów. 1 maja po zakończeniu oficjalnego pochodu już, wczesnym popołudniem, główną ulicą miasta przechodziła grupa ludzi w kierunku odwrotnym niż oficjalny pochód - w milczeniu, bez jakichkolwiek oznakowań, niby każdy oddzielnie, nie było do czego się przyczepić - ale szli zwarta grupą, marszowym krokiem i wszyscy wiedzieli:ooo, antypochód idzie :P.
Pamiętam też swoistą konkurencję z wywieszaniem flag. Oczywiście flagi musiały pojawić się przed 1 maja (zwykle w konfiguracji biało-czerwona z czerwoną) i zniknąć 2 maja, żeby na 3 maja nic się nie ostało. Później, po 1989, była inna konkurencja: powiesić flagi tak, żeby 1 maja ich nie było, a 3 już wisiały. Konkurencja była wymagająca, zwlaszcza przy tzw. długim łikendzie, kiedy trzeba było przyjść w wolny dzień do pracy, żeby zawiesić te flagi 2 maja... Teraz nikt już się tak nie bawi. Flagi wywieszane są ostatniego kwietnia, a zdejmowane 4 maja. Wymyślono też Dzień Flagi 2 maja, żeby nie było, że wiszą jeden dzień bez powodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz