Zwykle na początku marca zaczyna topić się śnieg, a ziemia jest jeszcze zmarznięta i woda nie ma gdzie wsiąkać. Efektem jest błotko.
Jeśli przypadkiem w tym czasie popada deszcz, błotko robi się jeszcze efektowniejsze. A jeśli śniegu było sporo, drogi potrafią zamienić się w rzeki.
Z kolei prawdziwe rzeki, zasilane wodą z topniejącego śniegu, często występują z brzegów i podtapiają nadrzeczne łąki.
Pola też często "stoją w wodzie".
I oczywiście, że jest to złe dla roślin. Kiedy woda opada, na polu w tym miejscu potrafi zostać wielka, ruda plama niczego.
W ogrodzie podejmuje się pierwsze prace wtedy, "kiedy ziemia obeschnie". Najczęściej jest to dopiero końcówka marca.
Duże rzeki też potrafią wiosną wystąpić z brzegów i bywają poważnym zagrożeniem.
Pamiętam, jak Wisła wiosną systematycznie zalewała co niżej położone fragmenty nadwiślańskiej szosy do Kazimierza tak, że bywały dni, kiedy "dołem" nie dało się przejechać, trzeba było zajeżdżać z drugiej strony, "górą". I nie była to żadna wielka powódź, tylko lokalne, roztopowe podtopionko. Mijało kilka dni, trochę spłynęło, trochę wyschło, trochę wsiąkło... i było normalnie.
Rzeki rozlewają najbardziej wtedy, kiedy nurt "zatka się" lodem, a woda od góry spływa. Dlatego u nas od zawsze wojsko kruszyło lód - podkładali ładunki wybuchowe, było "bum", lód pękał i wszystko w kawałkach płynęło dalej. Takie akcje najczęściej przeprowadza się niedaleko mostów, bo tam najłatwiej osadza się (i blokuje) rzeczna kra.
A kry (wyrzucone na brzeg Wisły) były tyleż ulubionym co zakazanym miejscem wiosennej rozrywki.
Przy okazji pierwszych wiosennych wypraw na bazie zdobywaliśmy lodowe góry i często gęsto ześlizgiwaliśmy się w błoto :). Bywały lata, kiedy łażeniem po krze święciliśmy dzień wagarowicza... A taki kawał lodu potrafił mieć do pół metra grubości, więc spaść z niego na zęby (nawet w miękkie błoto) to była niezła zabawa... :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz