Bierzemy na przykład taką pomarańczę
Potem pomarańczę obieramy, jemy, a skórkę...
Bierzemy zakręcany słoiczek, najlepiej po dżemie (bo nie pachnie ogórkami z czilli, na przykład), myjemy go dokładnie i wsypujemy na dno łyżkę cukru.
Jak trochę sobie postoi, skórka puści sok i cukier się rozpuści:
Analogicznie traktujemy cytrynę, uzyskując skórkę cytrynową. A ponieważ rzadko kto je cytrynę na deser :) i to całą na raz, po obraniu można pokroić ją w plasterki, wyjąć ewentualne pestki i zasypać cukrem w drugim słoiku albo na talerzu, a potem brać po plasterku np. do herbaty - albo zjadać plastereczek z cukrem kilka razy dziennie, dla zdrowia.
W ten sposób u mnie zawsze robiło się skórkę, nikt jej nigdy w cukrze nie smażył. Wprawdzie wymaga przechowywania w zimnym miejscu, ale u mnie stoją sobie te słoiki na drzwiach lodówki grzecznie: skórka pomarańczowa, skórka cytrynowa i róża - i nikomu nie przeszkadzają.
A że cytryny i pomarańcze należały w komunie do towarów mocno deficytowych, oglądanych raz do roku na święta (najwyżej dwa razy, też na święta:) i wydzielanych na sztuki w kolejce (nie można było np. kupić więcej niż trzech), to wykorzystywało się po prostu wszystkie skórki, jakie były.
Muszę spróbować. U mnie też się smażyło.
OdpowiedzUsuńJedna z moich ciotek smażyła skórki, ale to było strasznie dużo roboty - najpierw moczyć i zmieniać wodę, potem smażyć. Tak jest prościej, tyle że trzeba to trzymać w lodówce. W cieście jest bardzo dobra.
OdpowiedzUsuń