o zabawach na śniegu

Najbardziej regularne zimowe sportowe dyscypliny, które uprawialiśmy amatorsko, to były łyżwiarstwo - na sztucznych lodowiskach, a czasem - o zgrozo - na zamarzniętych stawach :P - i narciarstwo, częściej biegowe niż zjazdowe z braku odpowiednich górek, zresztą z (małych) górek zjeżdżało się na sankach, nie było tradycji zjeżdżania z górek na nartach jakoś). Były wypożyczalnie łyżew i nart. Zresztą często chodziliśmy na lodowiska "na buty", czyli po prostu ślizgać się bez żadnego dodatkowego sprzętu.

Na małych górkach wszyscy zjeżdżaliśmy na sankach, i to była zabawa dla dzieci w wieku od lat 2 do 20. :).
Bywało, że zjeżdżaliśmy też na workach foliowych, czasem wypchanych starymi łachami albo z braku laku i gazetami, a czasem niczym nie wypchanych, po prostu brało się reklamówkę, usadzało tyłek i w dół. :) W odróżnieniu od sanek te pojazdy foliowe miały lepszy poślizg, były szybsze - i znacznie mniej sterowne, to znaczy jadący na worku człowiek absolutnie nie miał władzy nad kierunkiem swojego ruchu. Jeśli śniegu było mniej, a trasa zdarzyła się kamienista, każdy kamień czuło się we właściwej części ciała. :)

Z innych zabaw były śnieżki, czyli rzucanie kulkami ulepionymi ze śniegu - do innych dzieciaków albo do celu, bywały prawdziwe śnieżkowe wojny prowadzone zza ulepionych ze śniegu barykad.

Co do lepienia - oczywiście, że lepiliśmy bałwany (zwykle z trzech śniegowych kul ustawionych jedna na drugiej).

Tworzyliśmy też przeróżne śniegowe rzeźby, smoki, krokodyle, przeróżne zwierzaki.

Próbowaliśmy budować igloo, czasem udawało się przykryć je dachem, ale raczej nie udawało się go nie zburzyć przy próbie hm zamieszkania. :)

Wydeptywaliśmy w śniegu przeróżne wzory i napisy.
Kładliśmy się na ziemi i ruszając rękami i nogami rysowaliśmy "orzełka", zwanego też "aniołkiem".

Tłukliśmy się w śniegu na zasadzie "umazać w śniegu przeciwnika".

Wracaliśmy do domu mokrusieńcy i przemarznięci na kość, ale umieralność dzieci w wieku szkolnym z powodu zapalenia płuc nie była chyba dużo większa niż obecnie :P.

5 komentarzy:

  1. U nas jeszcze się wylewało wodę na lodowisko na boisku szkolnym lub osiedlowym.

    A teraz to na sanki i powyżej 20 się umawiają. Pod warunkiem ,ze jest snieg, a nie taka posypka cukrowa jak dzis się pojawiła ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, sama robiłam lodowisko na boisku. Najpierw odsuwaliśmy śnieg z boiska (wtedy były betonowe czy asfaltowe)na boki tak, że dookoła boiska tworzył się wał ze śniegu. Potem wężem wlewaliśmy wodę do środka - najlepiej nie za dużo na raz, jak zamarzła warstewka, to lalo się następną i tak do otrzymania grubego lodu. Potem odmiataliśmy ten lód ze śniegu, jeśli napadało...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak! Ostatnie takie lodowisko widziałam na naszym osiedlu już w tym tysiącleciu (sic!) Niewiarygodne mi się to dziś wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  4. I jeszcze mi się przypomniało jak chodziło się po jeziorze na Kaszubach - normalna trasa komunikacyjna....

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas jeszcze są legendy o przechodzeniu przez zamarzniętą Wisłę, przypadki prób za mojej pamięci zawsze kończyły się śmiertelnie. Przynajmniej te, o których słyszeliśmy, może ktoś przeszedł i siedział cicho. A jak nie było akcji wyławiania ciała, to nie słyszeliśmy. :P

    Swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, jak ludzie się nie boją łazić kilometrami po lodzie. Kiedy z bratem przechodziliśmy tak przez rzeczkę na górkę na polu sąsiada, żeby se pozjeżdżać, zdarzało nam się skąpać, bo lód pękł - przy sporym na dzisiejsze warunki pogodowe mrozie. Rzeczka była taka po kolana, więc kończyło się na strachu i przemoknięciu.
    No ale na większych zbiornikach wodnych takie lażenie po lodzie to chyba dowód na utratę mózgu i mechanizm ewolucyjny dążący do naturalnej eliminacji osobników wybrakowanych.

    OdpowiedzUsuń