o faworkach i różach chrustowych

Faworki to tradycyjne polskie ciastka na karnawał. Nazywane są inaczej chrustem, bo są suche i łamią się jak chrust.

Faworki robi się ze specjalnego faworkowego ciasta i smaży na rozgrzanym tłuszczu. Kiedyś był to smalec, teraz podobno smaży się faworki na oleju, jak frytki. Kiedy byłam mała, co roku smażyłyśmy z mamą faworki. Odstraszające jest właśnie to smażenie w dużej ilości tłuszczu, który po akcji trzeba wylać lub wyrzucić, i towarzyszący smażeniu zapach. Dlatego teraz faworki raczej się kupuje gotowe, a w karnawale są w ofercie każdej szanującej się cukierni i piekarni.

Pamiętam, że aby zrobić faworki trzeba było po zagnieceniu długo bić wałkiem w leżące na stolnicy ciasto - po prostu uderzać wałkiem ten biedny kawałek ciasta "aż się zrobią pęcherze".
A faworki skręca się tak:



Przepis na faworki można znaleźć w każdej książce kucharskiej i w internecie też, w kilku odmianach.

Podczas smażenia - najlepiej w szerokim, płaskim garnku, bo muszą pływać w tłuszczu i nie zachodzić jeden na drugi - faworki puchną i tworzą przedziwne pęcherze, puste w środku. Po usmażeniu, zanim ostygną, trzeba faworki delikatnie otaczać w cukrze pudrze - delikatnie, bo się kruszą. Dobrze usmażone faworki nie są za tłuste. Można je osączać na papierowych ręcznikach po wyjęciu z garnka. I raczej nie są to wypieki, które mogą długo czekać na konsumenta - faworki lepiej jeść, póki świeże.

Z faworkowego ciasta można robić róże chrustowe, zwane różami karnawałowymi. To jest to samo ciasto, ale wycina się z niego kółka w trzech wielkościach, nacina brzegi kółek, a potem nakłada na największe kółko średnie i najmniejsze, przyciskając mocno palcem w samym środku - bo tylko środek ma się skleić.

I taką konstrukcję delikatnie umieszcza się w garnku z  gorącym tłuszczem. Po upieczeniu brzegi kółek wstaną, zawiną się i, oczywiście, spuchną. Odsącza się toto z nadmiaru tłuszczu, obsypuje cukrem pudrem, a w środek róży wkłada odrobinę dżemu lub konfitur z róży.

Róże konfiturowe są u nas mniej popularne i nigdy ich w domu nie robiliśmy, pierwszą różę chrustową zobaczyłam (i zjadłam) mając z 15 lat... Nie widuje się też ich w handlu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz