o kalendarzach adwentowych i drzewie Jessego

obydwie tytułowe adwentowe tradycje? zabawy? są w Polsce bardzo nowe - i znowu mogę zgadywać, że obydwie przyszły z protestanckich Niemiec.

Kalendarz adwentowy poznałam osobiście :) może z 3-4 lata temu w formie supermarketowo-komercyjnej: pudełko czekoladek z okienkami ponumerowanymi od 1 do 24 grudnia. W zamyśle dziecko co dzień otwiera okienko i zjada jedną czekoladkę. Na początku czekoladkowe kalendarze adwentowe bywały dekorowane w tematyce zimowo-świątecznej, teraz już są we wszelkie możliwe zabawkowo-filmowe wzory. Chyba nawet kalendarz adwentowy z Gwiezdnymi wojnami widzialam :).
Oprócz czekoladek takie komercyjne kalendarze adwentowe mogą zawierać inne drobiazgi: małe zabawki, kosmetyki w małych porcjach, inne małe rzeczy. Pomysł polega na tym, żeby całe to ustrojstwo za nieproporcjonalnie duże pieniądze sprzedać, w środek włożyć niewiele, a konsument niech ma radochę, że sobie co dzień coś otworzy.

W wersji ambitniejszej kalendarze adwentowe zawierają oprócz małych prezentów zadania do wykonania na każdy dzień. Można je zamykać w pudełeczkach, szufladkach, woreczkach, mikołajowych skarpetach, w czymkolwiek.
Jeśli robimy taki kalendarz sami, warto dostosować go do długości adwentu i zacząć nie od 1 grudnia, tylko od pierwszej niedzieli adwentu, a ilość zadań i prezentów dostosować do ilości adwentowych dni. Zadania typu "sprzątanie", "mycie okien", "pieczenie ciast" lepiej umieścić gdzieś pod koniec. Można przewidzieć "udział w roratach", "uśmiechnij się do sąsiada", "wyprowadź psa", "kup świecę wigilijną", cokolwiek.
Kalendarze adwentowe z zadaniami (bez prezentów, niestety) czasem przybierają formę zdrapek i bywają rozprowadzane razem z czasopismami mniej czy bardziej religijnymi.
Kalendarze robione w domu mogą wisieć na ścianie, leżeć na półce, albo wisieć na specjalnie przyniesionej gałęzi w wazonie. I stąd już tylko krok do drzewka Jessego.

Przyznaję szczerze, że o drzewku Jessego jako tradycji adwentowej dowiedziałam się w tym roku z internetu. U nas jest to zwyczaj zupełnie nieznany i nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek takie drzewko w domu miał.
W wersji tradycyjnej, jak podaje internet, adwentowe drzewko Jessego robi się z żywej gałęzi takiego gatunku drzewa lub krzewu, który może zakwitnąć (drzewo owocowe, forsycja). Bierze się świeżą gałąź, wstawia do wody, a na gałęzi dzieci wieszają po kolei symboliczne przedstawienie przodków Jezusa (albo ogólnie: ważnych postaci ze Starego Testamentu, niekoniecznie wśród przodków Jezusa wymienianych). Zwykle jest tam Adam i Ewa, może być Noe, Abraham, Izaak, Jakub, może być Mojżesz, Dawid, Salomon, można wstawić kilku ważniejszych proroków - i tak aż do Józefa i Maryi. Ozdabianie drzewa łączy się z poznawaniem przez dzieci historii biblijnych, a od wieku dzieci zależy, czy wprowadzimy niektóre wydarzenia i postacie, czy nie (uwaga, córeczka znajomych przez tydzień wyła, bo Abraham _zabił_ baranka zamiast Izaaka :).

Drzewko Jessego teoretycznie powinno w ciągu tych dwudziestu kilku adwentowych dni zakwitnąć. I czasem mu się to zdarza.

Istnieje podobno inna odmiana drzewka Jessego, związana nie z opowieściami o przodkach Jezusa, tylko z rozważaniem czytań mszalnych z kolejnych adwentowych dni. Dzieci rysują coś, co im się kojarzy z dzisiejszym mszalnym czytaniem, albo wieszają na gałęzi jakieś symboliczne przedstawienie zadania, które im wynikło z rozważania dzisiejszych czytań. Tak czy inaczej, drzewko Jessego wydaje się być bardzo biblijną tradycją.

Czy kiedyś było coś analogicznego do tych dwu tradycji? Nie, nie było. Zwykle jakiś tydzień-dwa przed świętami wieszało się na lodówce listę zadań, wstępnie rozdzieloną na dni, przypisaną poszczególnym domownikom - i kreśliło się zadania wykonane.
A co do gałęzi - u mnie w domu tego nie było, ze starych opowieści wiem, że panny na wydaniu przynosiły w adwencie gałązki jabłoni lub wiśni, stawiały do wazonu z wodą i czekały, czy zakwitną na Boże Narodzenie. Jeśli tak, panna mogła się spodziewać zamążpójścia w nadchodzącym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz