święto pieczonego ziemniaka

 

Święto pieczonego ziemniaka, zwykle przypadające w ostatni wrześniowy weekend, oznacza ziemniaczane dożynki, czyli zakończenie wykopków. Kiedyś, całkiem dawno temu, dzieciaki dostawały wolny dzień w szkole na wykopki. Potem bywało, że zamiast lekcji pracowały przy zbieraniu ziemniaków po przejeździe kopaczki. I takie dni pracy przy zbiorze kartofli kończyło wspólne ognisko połączone z pieczeniem ziemniaków  w żarze.

Żeby upiec ziemniaki, trzeba było poczekać, aż ognisko się przepali i powstanie odpowiednio dużo żaru. Zakopywało się w nim kartofelki, ze skórką, niemyte, takie prosto z pola. Na wierzch ogniska dorzucało się parę gałęzi, nie tworząc już wielkiego ognia - żeby nie zgasło, ale żeby nie spaliło się za bardzo. 


Kartofelki wygarniało się z ogniska kawałkiem gałęzi i jak trochę ostygły, przełamywało na pół, soliło i jadło. Właśnie tak, same, bez niczego. Były przysmakiem. Podwęglone (co bardziej przypaloną skórkę wyrzucaliśmy), uwędzone dymem. Pychota. 

Zaryzykuję twierdzenie, że podobne kartofle można upiec w żarze pod rusztem grilla. Ale nie próbowałam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz