orzechy, kasztany, żołędzie

We wrześniu i w październiku pod nogami leży pełno przeróżnych owoców. Można też nimi  - przy silniejszym wietrze - oberwać w głowę. :)

Zaczyna się od żołędzi. 

Żołędzie zaczynają spadać z dębów już pod koniec sierpnia. W szkolnych czasach zbieraliśmy je do wielkich worów dla lokalnego nadleśnictwa - nie mam pojęcia, czy na nasiona, czy jako pokarm dla zwierzyny na zimę. Bo wiele zwierząt uwielbia żołędzie - zaczynając od dzików, kończąc na sójkach. 

Zaraz potem zaczynają spadać orzechy laskowe.

Jeśli ktoś zdąży przed sójkami i innym orzechożernym ptactwem, ma szansę pod lokalną przydrożną leszczyną zebrać spory zapasik orzeszków do chrupania przez pół zimy.

Potem na ziemię spadają kasztany.

Kasztanów raczej nic nie je (i to byłby dowód, że u nas to drzewo nierodzime), więc tak sobie leżą i leżą, nawet do wiosny. Czasem ktoś je pozbiera dla zabawy, na leczniczą nalewkę albo... na świetny klej. Pamiętam, jak w głębokim kryzysie przy braku artykułów wszelakich, w tym papierniczych, gotowaliśmy klej z pokrojonych i rozgotowanych kasztanów. Naprawdę.

Potem, około połowy października, następuje sezon na orzechy włoskie.

Jeśli człowiek ich nie pozbiera, zajmą się nimi wiewiórki lub gawrony. 


Co zjedzą, to zjedzą - a część przy okazji rozsieją, na przykład chowając takiego orzecha na zapas. Moje ogrodowe sójki co roku usiłują ubogacić ogrodową przestrzeń kilkoma nowymi orzechami, drzewiastymi włoskimi czy krzewiastymi laskowymi.

 Całą jesień i zimę pod nogami depczą się nasiona jesionów. 

Jeśli zostaną na gałęzi, zjedzą je szczygły lub sikory, a może nawet gile.

Nasion lipy niewiele zwierząt się czepi. 

Zwykle leżą więc sobie na ziemi aż do wiosny, najczęściej jako pojedyncze, oderwane z gronek brązowoszare kuleczki gdzieś w szparze chodnika. 

No i na koniec nasiona klonu. Noski:



Uwielbialiśmy je jako dzieci, bo po rozdzieleniu okrywy nasiennej i wyrzuceniu nasienia były w środku lepkie i można je było przykleić na własny kilkuletni nos. To była zabawa.

Co do zabawy, słynne ludziki z żołędzi i kasztanów raczej nie są dobrym pomysłem na zabawę dla dzieci. Pamiętam, jak w szkole mieliśmy je robić na lekcjach techniki, ale okazało się, że siedmiolatek nie jest w stanie wywiercić w kasztanie dziurki do włożenia zapałkowych nóżek. Z żołędziami szło trochę łatwiej, ale pękały i potrafiły się rozlecieć w kawałki.  Może lepiej nietradycyjnie sklejać ludziki na klej? Ja tam nie wiem. Chyba się zniechęciłam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz