Przez całą komunę, czyli od 1945 do 1990 roku, w Polsce głównym świętem narodowym był dzień 22 lipca, czyli święto Odrodzenia. Nawet ci, którzy nie mieli wakacji, mieli wtedy wolne od pracy. Odbywały się pochody, festyny, spotkania ku czci i wszelakie miejskie uroczystości. I w każdym mieście obowiązkowo musiała być ulica 22 lipca. W moim też była.
Za to uroczystości na 22 lipca nie pamiętam, bo z powodu wakacji przebywałam wtedy u babci na głębokiej wsi, a ponieważ większa część rodziny miała tego dnia wolne (i można było wziąć jeszcze urlop, konstruując taką ówczesną imitację długiego łikendu), babcia organizowała zwykle 22 lipca tzw. "bielenie", czyli malowanie domu gaszonym wapnem. Od środka i od zewnątrz. Tak malowano wtedy większość drewnianych domów, dla ochrony przed brudem i przed robactwem. Do wapna dodawano charakterystyczny niebieski barwnik, i malowano wszystko: ściany, sufit, obudowę pieca, i cały dom na zewnątrz, aż do dachu. Dach mieliśmy już pod papą, nie pod strzechą. Bielenie łączyło się z koniecznością wyniesienia na podwórze wszystkich domowych mebli i gratów, więc zabawa była przednia.
22 lipca kojarzy mi się też ze słodyczami. W komunie na "22 lipca" przemianowano sławnego Wedla, więc napis "22 lipca" widniał na czekoladach, czekoladkach i cukierkach, z małym dopiskiem: d. (=dawniej) E.Wedel. Nie żebyśmy tak często te czekolady i cukierki widywali. A opakowania po czekoladach nabierały wtedy niezwykłej wartości. Zewnętrzne papierki bywały kolekcjonowane i wymieniane, zwlaszcza taka seria z rysunkami samochodów, a wewnętrzne sreberka przerabialiśmy na ozdoby choinkowe, zwłaszcza na łańcuchy.
Święto 22 lica zniknęło z przywróceniem jako święta narodowego dnia 3 maja. Zdążyłam akurat dojść do końcówki liceum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz