dojrzewających w lipcu, a trochę ich jest. W lipcu dojrzewają na przykład maliny.
Teraz maliny hoduje się w ogródku albo na plantacjach. Kiedy byłam mała, na maliny chodziliśmy do lasu. Były dużo mniejsze i najczęściej robaczywe :), ale zapach i smak miały bez porównania lepszy.
Biegaliśmy do lasu (maliny rosły raczej w wilgotnych miejscach) z metalowymi kubeczkami, po wypełnieniu kubeczka zsypywało się maliny do większych pojemników, kiedy pojemnik się wypełnił, wracaliśmy do domu, a babcia zasypywała maliny cukrem - na sok. Oczywiście, że zjadaliśmy więcej, niż przynosiliśmy. :) A robakami nikt się specjalnie nie przejmował. Na sok maliny się zresztą przebierało.
W ogrodach mamy przeróżne rodzaje malin, w tym "jesienne" - za mojego dzieciństwa nikt o takich nie słyszał - czarne i żółte. Czarnych malin też nie znałam. Żółte trafiały się czasem i w lesie...
W lipcu dojrzewają też porzeczki. Porzeczki od zawsze były w ogródkach - rosły i dziko, ale te dzikie, przy brzegach rzeczek (patrz nazwa) nie owocowały. Najpospolitsze były porzeczki czerwone, w opcji "porzeczki różowe" - myślę, że była to jakaś odmiana czerwonych.
Porzeczki mogły być też białe
albo czarne
- chociaż czarna porzeczka była w ogródku rzadkością, częściej pojawiała się na specjalnych plantacjach. Porzeczki rwaliśmy na kompoty i dżemy.
Bardziej rozpowszechniony niż dziś był ogrodowy agrest.
Mieliśmy agrest czerwony, z owocami pokrytymi gęstym futerkiem
Potem na agrest rzuciły się choroby grzybowe i już go nie było. Ale dopóki był, najczęściej jedliśmy go na surowo. Bywał dodatkiem do dżemów - w kombinacji z truskawką albo maliną, tak samo zresztą jak czerwona porzeczka.
Teraz są różne cuda jak malinojeżyny i truskawkomaliny, których w ogóle kiedyś nie znaliśmy. Wydaje mi się, że było też mniej chorób atakujących krzewy i drzewka owocowe. Przez te choroby wyginęło wiele smacznych, starych odmian. Nowe są może i odporniejsze, ale gdzie ten smak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz