Łatwo wyliczyć, że Wniebowstąpienie tak naprawdę przypada w czwartek - 40 dni licząc od niedzieli. Do 2004 roku właśnie w czwartek było w Polsce obchodzone, potem przeniesiono je na niedzielę - czyli obecnie Wniebowstąpienie wypada w siódmą niedzielę wielkanocną.
Kiedyś było to tak zwane święto nakazane, czyli w czwartek (który był normalnym dniem pracy) był obowiązek uczestnictwa w mszy - no był i nikt z tego powodu wielkiego halo nie robił, kościoły były wystarczająco pełne, większość ludzi zdążało i na mszę, i do pracy. Nie przypominam sobie, żebym któregokolwiek roku miała jakiś problem z wypełnieniem obowiązku dotarcia na mszę w czwartek Wniebowstąpienia.
Od czwartkowego Wniebowstąpienia w sposób logiczny zaczynało się oczekiwanie na Zesłanie Ducha Świętego, z dziewięciodniową nowenną, która logicznie kończyła się w Wigilię Zielonych Świąt - teraz nowenna (o ile jest odprawiana) zaczyna się ni z gruszki ni z pietruszki dwa dni przed niedzielnym Wniebowstąpieniem, które wypada w środku nowenny. I tak rozmyła się jasność znaków liturgicznych: Chrystus odchodzi do Nieba, zabierając ze Sobą przy okazji całą ludzką naturę (hura), a uczniom, żeby nie płakali, obiecuje Ducha Świętego (hura), jednoznacznie stwierdzając: jeśli nie odejdę, Duch nie zstąpi. No to na co czekać, jeśli jeszcze liturgicznie nie Odszedł, hę?
Z tego co pamiętam, jakieś 30 lat temu poświęcenie pól odbywało się w różnych terminach dla różnych wsi i trwało na pewno więcej niż 3 dni (to w zależności od wielkości parafii pewnie), ale zawsze było w maju. Ksiądz przyjeżdżał (w tamtych czasach ktoś przywoził księdza) na wieś, gdzie w umówionym miejscu - pewnie najczęściej pod wiejskim krzyżem czy kapliczką - o umówionej porze czekała już większość mieszkańców wsi, ksiądz zaczynał modlitwą, a potem wychodziła procesja na okoliczne pola. Procesja, którą pamiętam, kończyła się na skraju lasu rozdzielającego dwie wioski (i pola ich mieszkańców). Idąc śpiewaliśmy majowe pieśni o Matce Bożej, nie błagalne litanie, a ksiądz kropił te pola wodą święconą na prawo i na lewo. Zgaduję (bo nie pamiętam), że na koniec było błogosławieństwo zebranych.
Raz uczestniczyłam w miejskiej procesji dni krzyżowych dookoła kościoła, bez poświęcenia czegokolwiek, ale nie została mi zupełnie w pamięci - oprócz faktu, że obeszliśmy kościół dookoła i weszliśmy do środka. Nie wydaje mi się prawdopodobne, żebyśmy szli w ciszy, ale zupełnie nic nie pamiętam. Jest opcja, że ksiądz z organistą na początku procesji coś tam śpiewali, czego lud w ogonie ani nie słyszał, ani nie znał, ani nie umiał się włączyć :P.
Procesje poświęcenia pól i dni krzyżowych to procesje bez noszenia Najświętszego Sakramentu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz