Obecnie tradycja primaaprilisowa w narodzie nieco ginie. Podtrzymują ją trochę media (1 kwietnia każdy program informacyjny i każda gazeta _musi_ podać jedną nieprawdziwą informację) i dzieci w szkołach, jeśli nie chcę mieć lekcji. Czasem w rodzinach chodzą żarty typu: "był tu X i pytał o ciebie" (kiedyś, kiedy w domu był jeden telefon: "X do ciebie dzwonił") albo "coś się znowu zepsuło".
Kiedyś 1 kwietnia był dniem przebierania się (do szkoły przychodziło się w piżamach albo... w sukience ślubnej mamy), zamieniania klas (II B szła na fizykę zamiast na polski, a nauczyciel - od chemii, bo zamienił się z polonistą - udawał, że wszystko jest w porządku, prowadził zaimprowizowaną lekcję polskiego i pytał, a jakże - ale uczniów z III C:) , pisania "kawałowych" sprawdzianów w akompaniamencie dzwoneczków uwiązanych na szyi - i często nauczyciel geografii bez mrugnięcia okiem dawał klasówkę z rosyjskiego. W tajemniczy sposób zmieniały się napisy na szkolnych drzwiach (można było się dowiedzieć, że tam, gdzie dotąd był pokój nauczycielski, dziś jest smocza jama, a toalety potrafiły otrzymać uroczyste zapewnienie na piśmie, że "odbywające się w tym pomieszczeniu zajęcia sponsoruje Unia Europejska").
Nigdy nie było u nas wybuchających prezentów ani pajacyków wyskakujących z pudełka, do czasów rozpowszechnienia się amerykańskich filmów nikt też nie wiedział, że kłamiąc należy skrzyżować palce za plecami. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz