o postanowieniach wielkopostnych

kiedyś postanowienia wielkopostne były bardzo modne. Najmodniejsze, oczywiście, było "nie jem słodyczy", "nie piję (kawy/piwa/alkoholu/czegoś tam)" albo "rzucam palenie". Bywały postanowienia typu "będę chodzić na drogę krzyżową" albo coś. Zdarzało się, że postanowienia można było dyspensować w niedziele.

Obecnie postanowień wielkopostnych jakoś się nie lansuje. Być może kłócą się z koncepcją "szczęśliwego chrześcijanina, któremu wszystko wolno" (nawet jeśli nie wszystko przynosi korzyść). Ale da się zauważyć wcale nie delikatną nagonkę na postanowienia wielkopostne. Kto nie wierzy, niech wpisze w jakieś gugle "Żryj te cukierki", na przykład. :)

Zamiast postanowień wielkopostnych modne stały się zadania wielkopostne, co dzień inne (to trochę łatwiejsza opcja i mniej nudna, i każdy chociaż część "zaliczy", a to miłe jest) - na przykład w postaci wielkopostnych zdrapek.
Na zdrapce widzisz, że posuwasz się do przodu - i jest to jednocześnie rodzaj kalendarza wielkopostnego.

O co naprawdę chodzi z tymi postanowieniami i kiedy mają sens, a kiedy są głupotą, której nie warto podejmować?
Po pierwsze, postanowienie powinno być trudne (w końcu chodzi o aspekt wyrzeczenia się/ofiary) ALE nie ma prawa zagrażać zdrowiu ani uszkodzić nikogo z mojego otoczenia. Czyli jeśli odstawienie kawy/cukierków spowoduje, że tak mi spadnie cukier (i ciśnienie), że pogotowie będzie mnie skrobać z chodnika, albo że nie da się ze mną żyć, to lepiej rzeczywiście żreć te cukierki i pić tą kawę.
Po drugie, motywacją postanowień wielkopostnych nie jest odchudzanie, nie jest udowodnienie sobie, jaką mam silną wolę ani pokazanie światu, jakim jestem dobrym chrześcijaninem. Jedyną motywacją postanowień wielkopostnych ma być Bóg.
Po trzecie, nie zawsze warto zakładać na 40 dni od razu, co dobrego "muszę" albo czego "nie wolno mi" - może warto co dzień rozglądać się, co "mogę", jakie okazje przyniesie życie - i konsekwentnie to wykorzystywać.
Po czwarte, Kościół zauważył, że najlepiej powiązać w tych postanowieniach post, modlitwę i jałmużnę. Czyli: jeśli dziś nie kupię sobie pączka, "bo jest Post", to zaoszczędzone 2 złote wrzucam do skarbonki wielkopostnej, której zawartość pod koniec Postu przeznaczę jako jałmużnę na jakiś dobry cel.

 Jeśli dziś nie odsiedzę 3 godzin przy komputerze, a zaledwie dwie, "bo jest Post", to może w tym zaoszczędzonym czasie kogoś odwiedzę albo z kimś pogadam (to też jest jałmużna), albo w tym czasie odmówię jakiś różaniec.
Chodzi o to, żeby nie pozwolić się zmarnować wyrzeczeniom. I wtedy może to zacznie mieć sens?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz