roraty

Roraty to poranne adwentowe msze. Zwykle odprawiane są o 6.00 rano, w niektórych kościołach codziennie, w innych w wybrane dni. Bywają też eksperymenty z roratami odprawianymi po południu. Roraty zwykle są z kazaniem, czyli trwają przynajmniej tyle, co zwykła niedzielna msza. Czasem połączone są z dodatkowymi nabożeństwami, konkursami dla dzieci, innymi fajerwerkami - i wtedy mogą trwać dłużej.

Nazwa "roraty" pochodzi od dawnej adwentowej łacińskiej pieśni "Rorate, coeli", teraz zbyt rzadko śpiewanej w kościołach, kiedyś najpowszechniej znanej. Polski odpowiednik tej pieśni to "Niebiosa, rosę spuśćcie nam z góry". Też rzadko śpiewana.

Tradycyjnie przed rozpoczęciem mszy roratniej wygaszane są światła w kościele.
Ludzie wchodzą do ciemnego kościoła z zapalonymi lampionami (na zdjęciu głównie okropne elektryczne lampiony, na które nie da się patrzeć), świeci się tylko lampka przy tabernakulum, wieniec adwentowy, roratka i świece na ołtarzu. I siedzą tak w ciemności i ciszy, aż zaczyna się pieśń na wejście i wchodzi ksiądz i asysta - każdy z lampionem albo świecą. W kościele dalej jest ciemno. Zaczyna się msza. Po ciemku. Światła zapalają się na "chwała na wysokości Bogu". (Słyszałam o parafiach, w których na roratach nie odmawia się "chwała", wtedy światła zapala się przed czytaniami.) Można wtedy zgasić lampion, można go zapalić po skończonej mszy i próbować zanieść światełko do domu.

Symbolika oczekiwania w ciemności i ciszy jest niezwykle oczywista i niezwykle adwentowa. I to jest pierwszy wymiar rorat: czuwanie, czekanie, gotowość. I dlatego bardziej sensowne są roraty o poranku niż po południu.
Drugi wymiar rorat to Maryjność. Roraty to msze wotywne o Najświętszej Maryi Pannie, która jest jedną z kilku głównych postaci adwentu. Msza wotywna technicznie polega na tym, że ksiądz wybiera odpowiedni komplet tekstów mszalnych nie przewidziany na dzisiejszy dzień, tylko mówiący np. o osobie, dla której msza wotywna jest hm wotum, czyli darem. Msze wotywne można odprawiać w dni powszednie.

I dlatego właśnie roraty w pełnym znaczeniu tego słowa (msze wotywne o NMP) są odprawiane za wyjątkiem niedziel, świąt i uroczystości.
I teraz tak: są parafie, w których w niedziele i w uroczystość Niepokalanego Poczęcia są odprawiane "roraty", czyli msze o 6.00 rano - jednak nie są to msze z formularza roratniego, tylko z dnia, czyli nie są to roraty sensu stricto. Oczywiście, że można tak robić.

Kiedyś na roraty biegały głównie dzieciaki i starsze panie. To były czasy, kiedy dziesiecio- czy dwunastolatek/dwunastolatka bez żadnego problemu mógł sam przejść o 5.45 pół miasteczka i wrócić po 7.00, żeby na 8.00 sam(a) pójść do szkoły - i nikt nikogo nie woził samochodem ani nie robił z tego problemu. Bywało, że skrzykiwaliśmy się w kilkuosobowe grupki i szliśmy razem - z zapalonymi lampionami. Cały ten liturgiczny teatr światła i ciemności był dla dzieciaków urzekający. Mniejsze dzieci, bywało, chodziły z rodzicami albo ze starszym rodzeństwem.

Nie pamiętam nawet żadnych wielkich konkursów dla dzieci na roratach. Tak, był konkurs na najładniejszy lampion, ale od razu było wiadomo, że wygra go dziewczyna z osiedla nad Wisłą, której rodzice pozwolili na lampion ze świecą - miał trzy kolorowe bibułowe pasy i pięknie na kolorowo świecił, kiedy spotykaliśmy się pod kościołem. BTW musiałam czuć dziką satysfakcję, jeśli do dziś pamiętam, że na którejś z mszy roratnich ten lampion nieźle się podpalił.... :P Ale i tak chodziliśmy. Dziś dzieciaki mają konkursy, zabawy, losowania nabożnych figurek, specjalne kazania, wspólne śniadanie po mszy czasem - tyle, że roraty często gęsto są poza światem ich zainteresowania. Rodziców też.

Za to teraz więcej niż kiedyś jest na roratach ludzi idących do pracy. Bez dzieci, z torbami biznesówkami, z laptopami zamiast lampionów. Znowu: znaki czasu.

4 komentarze:

  1. Całe dzieciństwo i młodość przeżyłem na roratach wieczornych. Argument proboszczów był ten sam: bo rano ludzie nie przyjdą. Już po studiach byłem na roratach o 6:30, w innym kościele, ciemność-światłość, zupełnie inne doświadczenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. u nas próbowali, ale okazało się, że większa frekwencja jest rano, a dzieci wcale nie ma więcej niż rano. Bo głównie miało to być udogodnienie dla dzieci. więc zostały rano. Ale nie we wszystkich kościołach są codziennie, znam parafię, w której roraty są 3 razy w tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie były zawsze o 6. I był pełen wielki kościół. Nie tylko pań i dzieci. ;) nie było konkursów, za to zdarzała sie jedna historia opowiadana po kawałku w ramach homilii... Dopiero jak po ślubie sie przeniosłam w inne rejony to odkryłam roraty o 17.30. (szok) I całe lata unikałam ich jak ognia (no dobra z dziecmi chyba chodziłam), bo z rorat zrobiła się msza dziecięca. Z fajnym elementem jaki była procesja wejscia z lampionami - wszystkie dzieciaki szły - ale potem wszytko było pod dzieci. I serduszka z "dobrymi uczynkami" (mój hit: "odrobilem lekcje") i losowanie figurki Matki Bożej. Takie roraty odebrane dorosłym.

    Ale u nas dominikanie odprawiali roraty o 6 rano... I okazało się ze na te roraty o 6 walą tłumy: studenci, licealiści, dorośli niestudenci... Kościół nabity. MOje dzieci potrafiły jechać tam na 6, a potem prosto do szkoły na drugi koniec... U dominikanów też tradycyjne sniadanie... No i znaleźli się inni odwazni. Dziś jest w mieście coraz wiecej parafii, gdzie roraty są o 6, czesto jest po nich wspólne sniadanie (u nas tak jest), młodzież śpiewa trzy razy w tygodniu na roratach (często a capella, nie stronią od łacińskiego rorate...), w pozostałe dni organista (chyba że jeszcze ktoś) i sa ludzie. Całkiem soro. A zamiast lampionów każdy ma świeczkę w szkiełku... Już któryś kolejny rok....

    OdpowiedzUsuń
  4. jak wygląda świeczka w szkielku?

    Ja nie jestem specjalnie wrażliwa na śpiewanie, a śpiewy u dominikanów mnie przerastają. :P Za dużo ich, czuję się przytłoczona, wlączyć się to już na pewno nie daję rady. Na szczęście dominikanów u nas nie ma, jest jakiś mały kościółek (po?)dominikański w Lbl, ale tam nic wielkiego się nie dzieje. Chyba.

    Roraty dla dzieci np. 2 razy w tygodniu nie są złe. Ale całkowicie nie ma co ich doroslym odbierać. Zresztą dzieci kiedyś muszą się uczyć być na normalnych mszach.

    A u nas zmorą rorat (i w ogóle nabożeństw okresowych) są tak zwane czytanki zamiast kazania. Ksiądz wychodzi z książeczką i czyta co dzień kawałek. Rzadko kiedy jest to tyleż zajmujące co długie :P. Na roratach to przynajmniej dospać można... :)))

    OdpowiedzUsuń