o stanie wojennym

13 grudnia to rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Dokładnie - noc z 12 na 13 grudnia, z soboty na niedzielę. Miałam wtedy jakieś 9 lat i oczywiście pamiętam, że nie było teleranka, tylko generał w telewizji, a w radiu nie było niedzielnej transmisji mszy dla chorych, tylko to samo przemówienie w kółko.

Odłączenia telefonów nie odczułam. U nas i tak telefonów nie było. Podobno potem jak włączyli to telefony były na stałym podsłuchu i w rozmowę potrafiła włączyć się miła pani informując, że "rozmowa kontrolowana". Pamiętam też listy przychodzące z poczty rozcięte, przeczytane, z pieczątką: ocenzurowano. Do tej pory mam gdzieś w domu jakieś książki z adnotacjami o ingerencji cenzury. A cezura sprawdzała nawet książki kucharskie.

 Słyszeliśmy o internowaniach, o protestach w zakładach pracy, ojciec chodził na nocne dyżury do szkoły, wracał rano. Odwołali lekcje, do szkoły wróciliśmy dopiero po Nowym Roku. Chodziłam tylko codziennie na obiady - szkolna kuchnia działała. I na sanki. Bo zima była śnieżna.

U nas na prowincji było spokojnie. Internowali całą lokalną solidarnościową górę - i na tym się skończyło. Tak, byli milicjanci na ulicach, w żelaznych koszach palił się ogień, grzali się.
Po ulicach jeździły milicyjne nyski. Chodzili milicjanci - zomowcy w patrolach po czterech, nie zaczepiali nikogo. Po godzinie milicyjnej nie wolno było wychodzić na zewnątrz, dla dorosłych to chyba była 20.00, dla dzieci 18.00 - puszczali nas z ostatnich lekcji do domu, żebyśmy zdążyli dojść. W szkole na trzecią zmianę normalnie uczyliśmy się do 18.10.
Nie wolno było bez przepustki opuszczać miejsca zamieszkania. Jedną babcię miałam za Wisłą, drugą pod wschodnią granicą - było wolne, ale wyjazd nie wchodził w grę. Na wjeździe do Lublina stał czołg czy jakiś wóz bojowy, sprawdzali wszystkich po kolei.
U nas czołgów nie było.

Pamiętam kartki na wszystko
co miesiąc dostawało się komplet kartek na różne rzeczy, przy kupowaniu w sklepie odcinali kartkę, nie można było legalnie kupić więcej. A sklepy wyglądały tak:
Naprawdę.

Wiedzieliśmy, kiedy coś przywiozą - na przykład masło było w osiedlowym sklepie raz w tygodniu, w poniedziałek - i wtedy prosto po szkole ustawiałam się w kolejce. Czasami razem z masłem przywozili herbatę. Generalnie w kolejkach stało się po wszystko i kupowało się wszystko, co akurat przywieźli. Kwitł handel wymienny, wiele rzeczy można było załatwić nie za pieniądze, tylko za jakiś towar niedostępny na rynku. Drobne remonty robiono za alkohol i papierosy, na przykład.
Kwitło też chomikowanie. Do tej pory w wielu polskich domach są składy rzeczy kupionych w stanie wojennym - teraz do niczego to się nie nadaje, no ale jest i szkoda wyrzucić.

Pamiętam drobne manifestacje antykomunistyczne - ludzie specjalnie łazili po godzinie milicyjnej, wystawiali w okna włączone  telewizory, żeby demonstracyjnie nie oglądać ocenzurowanych programów, zapalali w oknach świece. W mieście pojawiały się ulotki odbijane na powielaczach  = > gugle :) , przed kościołami układano krzyże z kwiatów i świec dla tych, którzy zginęli gdzieś tam na wybrzeżu czy w kopalniach.

A teraz rocznicę stanu wojennego wspomina się w mediach, czasem w kościele czy w szkole. Czasem ktoś położy kwiaty, zapali znicz czy powiesi flagę obok pomnika ofiar komunizmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz