Pewnie nikt już tego nie pamięta, ale choinka przyszła do nas z Niemiec. Polacy podobno stawiali w kącie snop zboża albo wieszali u sufitu gałąź drzewa iglastego - patrz "podłaźniczka" w guglach. I podobno pierwsze choinki, jak podłaźniczki, były wieszane u sufitu, czubkiem w dół. Ale ja tego nie pamiętam.
Moje pierwsze wspomnienia na temat choinek są trojakie. Po pierwsze, żywa, świerkowa choinka wieszana u sufitu u dziadków pod wschodnią granicą - ale już czubkiem w górę. Ta choinka była ubrana w dawne bombki i łańcuchy robione chałupniczo z wszelkich dostępnych pazłotek, łącznie z papierkami po cukierkach i opakowaniami po maśle. Po drugie, żywa, sosnowa choinka u dziadków z zachodniego brzegu Wisły, ubrana w prawdziwe jabłka i orzechy włoskie zawinięte w srebrną folię aluminiową, prawdopodobnie pozyskaną z recyklingu opakowań po czekoladzie. I po trzecie, komunistyczne sztuczne choinki, przypominające mało gustowny wieszak, ubrane w cokolwiek udało się zdobyć, ale już z elektrycznym oświetleniem.
Tak, one naprawdę tak wyglądały. :) Bombek, zwanych bańkami, było już więcej. Na choinkach zwykle wisiały jeszcze cukierki (albo coś zawiniętego w papierki po cukierkach) - i pamiętam, jak z bratem na wyścigi te cukierki wyjadaliśmy. Bywało, że wieszaliśmy na choince ciastka. Pieczone w domu kruche ciasteczka w kształcie gwiazdek i księżyców, bez żadnej dodatkowej dekoracji, lukru ani niczego takiego. I to też był przedmiot szeroko zakrojonego dziecięcego szabru. Całość oświecało jakieś 14 do 18 różnokolorowych żaróweczek, zwykle robionych na kształt świec, ale bywały też bańki, dzwonki i sople. Łańcuchy z folii aluminiowej czasem można było kupić, czasem robiło się je w domu. Czasem wieszało się na choinkach wytwory dziecięcej wyobraźni (i rączek) z bibułki i wydmuszek. Czasem na gałęziach kładziono zdobyczną watę, co miała udawać śnieg. I żeby zakryć to paskudztwo trochę, na wierzch układano tak zwany włos anielski - cieniutko pociętą w długie paski przezroczystą folię czy celofan. Na wierzchołku zwykle prezentowała się dumnie papierowa gwiazda lub szpikulec zakupiony w komplecie z bombkami.
Nie miało toto żadnej przemyślanej kompozycji, wieszano jak szło, bez ładu i składu, co było. Wszystkie kolory były dozwolone, im więcej tym lepiej, a najlepiej, żeby było błyszczące. Stąd powiedzenie "wystroiłeś się jak choinka" komplementem raczej nie jest...
Potem pojawiły się choinki żywe.
To znaczy. Kiedyś choinki też były żywe, nawet w latach, kiedy obowiązywał zakaz wycinania świerków (a jodeł to już w ogóle). Plantacji choinek nie było, po choinkę jechało się, mniej czy bardziej legalnie, do lasu. Z braku laku mieszczuchy kupowały właśnie te sztuczne choinki, a na wsiach radzono sobie, ubierając często sosny, a nawet jałowce. Na takich choinkach wieszano ozdoby papierowe i słomiane, często w towarzystwie prawdziwych świec, więc w rodzinnych opowieściach często przewija się motyw płonącej choinki, wyrzucanej już 26 grudnia, bo nie można było na nią patrzeć.
Ale ja takich choinek nie pamiętam. Przewalały się tylko po domu jakieś stare książki z instrukcjami wykonania takich ozdób:
Chyba około 1990 roku pojawiły się masowo żywe choinki z plantacji, które można było legalnie kupić na targowisku. Pojawiły się w handlu także nieco ładniejsze ozdoby. Nastała moda na bardziej stonowaną kolorystykę, najczęściej czerwono-złotą. I pojawiły się zupełnie inne lampki. W kompletach po sto. Najpierw neonówki, potem diody.
W tym samym czasie pojawiły się całkiem udane sztuczne imitacje choinek, przypominające wreszcie drzewko, a nie wieszak.
Miały tę przewagę, że bezkarnie mogły stać przy kaloryferze, nie trzeba ich było nieść z dalekiego targu i nie powodowały alergii. No i mogły, bez obsypanych igieł, stać do tradycyjnego 2 lutego...
No i jeszcze choinki w doniczkach.
Tyle, że jeśli mają mieć szanse przeżycia i nadawania się do wysadzenia w ogródku, należy zminimalizować ich czas przebywania w domu i pod ozdobami - najlepiej do tygodnia.
A teraz plastikowe choinki zaczynają przypominać bardziej stożek niż drzewko. Taka modernistyczna wersja choinki.
I chociaż pojawiają się takie stożki :) i podobne instalacje, łącznie z gałęziami wierzbowymi okręconymi kompletem światełek, stroikami, innymi dekoracjami - to choinka, która wygląda jak choinka, ciągle pozostaje w Polsce głównym symbolem Bożego Narodzenia. I to pod choinką w Wigilię dzieciaki szukają prezentów.
Choinkę tradycyjnie ubiera się w Wigilię - a jeśli wcześniej to dopiero w Wigilię zapala się światła. Tak, oczywiście, że są przyspieszacze :), którzy mają gotową i oświetloną choinkę tydzień przed świętami. Choinka powinna stać w domu przynajmniej tydzień, do Nowego Roku. Jeszcze lepiej - do Trzech Króli. A maksymalnie może stać do Gromnicznej, 2 lutego. W praktyce żywe choinki wypadają z domu, kiedy sypanie igieł staje się nieznośne. A jeśli choinka się nie sypie, to często zostaje w domu, dopóki ksiądz nie przyjdzie po kolędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz