o wróżbach wigilijnych

Kiedy byłam mała mówiono, że jaka Wigilia, taki cały rok. Trzeba było wstać rano, bo inaczej cały rok będzie się przesypiać budzik, i nie kłaść się w dzień, bo cały rok będzie leniwy. Należało pilnie pracować jak mróweczka, odnosić się do wszystkich grzecznie, nie grymasić i w ogóle być takim ideałem, żeby rodzice mieli na cały rok zapewniony święty spokój z dzieckiem :).

Przesądy kazały też zwracać uwagę na to, kto jako pierwszy odwiedzi nasz dom - albo kogo pierwszego spotka się na drodze/ulicy. Pożądanym gościem, który przywoływał szczęście, był mężczyzna. Spotkanie kobiety wróżyło pecha. A już natknąć się na babę niosącą puste wiadra to był szczyt nieszczęścia na cały nowy rok. :)

Podczas wieczerzy wróżono sobie losując źdźbła siana - im dłuższe i bardziej zielone się wyciągnęło,  tym lepsza była wróżba. Od stołu wigilijnego nie należało wstawać - za moich pradziadków wszystkie potrawy i zapasowe talerze ustawiano w kącie pokoju, żeby nie wychodzić po nic do kuchni.

Oddzielną kategorią były wróżby matrymonialne :) - panny na wydaniu nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies, bo z tej przyjedzie narzeczony. Wróżono też z siana, z rzucanej na sufit kutii - miała się przylepić, a nie spadać - z piania koguta, z gwiazd (im więcej gwiazd w wigilijny wieczór, tym lepszy urodzaj i tym lepiej będą się nieść kury), z rozłupywanych orzechów (pusty oznaczał rychłą śmierć). Dni od Bożego Narodzenia do Trzech Króli wskazywały przewidywaną pogodę na kolejne miesiące roku. Że kłóciło się to czasem z przepowiedniami odliczanymi od św. Łucji? Nie szkodzi. Zawsze któraś przepowiednia miała szansę się sprawdzić. :)

W wigilijną noc zwierzęta przemawiały ludzkim głosem -  dotyczyło to tych zwierząt, które były w szopce (owce, krowy, być może konie i psy, kozy - nigdy świnie i koty!) - zwłaszcza, jeśli gospodarz podzielił się  z nimi opłatkiem. Niemniej jednak podsłuchiwanie gadających zwierząt niosło ze sobą ryzyko rychłej śmierci.


Nowym wigilijnym przesądem, który pojawił się u nas bodaj w latach 90, było trzymanie w portfelu jednej łuski z wigilijnego karpia, co miało zapewnić obfitość i bogate zasoby finansowe na cały rok.

:)))
No nigdy nie traktowano tych wróżb poważnie (i nie zdarzyło się nie otworzyć drzwi, jeśli o poranku zapukała do domu kobieta). Ale co roku przy wigilijnym stole wspominano: wiecie, a mój dziadek to mówił...
Traktowaliśmy te opowieści trochę jak historie o duchach. :)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz